niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1

Była tu juz miesiąc. Nie przeszkadzała jej już wilgoć, ani stęchlizna wypełniająca, długie białe korytarze. Przywykła do twardości łóżka, szorstkości pościeli, nijakich stalowych ściań oraz przepełniającej cały ośrodek ciasnoty. Jedzenie było bez smaku, ubrania bez wyrazu. Była dobitnie świadoma tego, że to juz koniec, w przyszłości nie ma juz dla niej miejsca.
                                                            ****************************
Zimne metalowe krzesło wpijało jej się w plecy, jednak usilnie zaciskała usta starając sie tego nie okazać. Znajdowała się małym - zresztą jak wszystko tutaj - pokoiku złożonym z czterech wysokich zielnkawych ścian, zwieńczonych szarym już dymu sufitem.
   Trwała lekcja histori ich świata. Miała świadomość, że wszystko to co mówił im profesor, to jak przedstawiał poszczególne wydarzenia, nie miało najmniejszego związku z prawdą.
    Każdego dnia ta sama dawka kłamstwa, którym przsiąkło juz całe to miejsce. Codziennie wertowała strony pożółkłych ksiąg potajemnie wykradzionych z podziemnej biblioteki. Niestety litery milczały jak zaklęte, nie chcąc jej wyjawić wszystkich sekretów jej kraju. Szukała czegoś co dało by jej nadzieję, że może jest szansa coś zmienić, że ten stan rzeczy nie bedzia trwał wiecznie.
    Co i raz kładła się do łóżka, z coraz to częściej dopadajacymi ją znużeniem i rezygnacją. Nie chciała tu być. Ta instytucja była jak więzienie. Choć w hasłach które głoszą co drugie mówi o wolności, ona jej wcale nie czóła. Była tu zamknięta, wywieziona z dala od swego domu bez jej zgody, po tym jak jej bliskich zam... Po tym co się stało z jej rodziną. Wtedy to ludzie w prostych czarno białych mundurach wstrzyknęli jej fioletową zawartość prostej stalowej strzykawki, zwieńonej przerażająco długą igłą. Teraz pamięta tylko jakieś pojedyncze, niewyrażne przedłyski wnętrza jakiegoś samochodu i ciche, tubalne męskie głosy. Gdy doszła do siebie wykonano na niej serie niezrozumiałych testów... Z tego co wiedziała ich wyniki były niejednoznacze i zamkneli ją tutaj, w tym dziwnym ośrodku.
   Przynajmniej nie była sama. Kolejne puste dni, wypełnione samotnością i dumaniem nad własnym losem, nic by jej nie dały. Arianna dotrzymywała jej towarzystwa. Była prawie w tym samym wieku, o podobnej posturze i pięknych, długich, czarnych jak noc włosach. Misza uważała że kolezanka przyćmiewała ją swoją urodą i nieraz zastanawiała się co tak piękna dziewczyna robi w takim miejscu jak te.. Ale może powinna przestać oceniać po pozorach. Choć za dużo się do siebie nie odzywały były w jakimś stopniu stały się przyjaciółkami...
   Były pokolniem trwającej już od 17 lat wojny. Dla nich sama obecność drugiej osoby, która to nie czekałą na dobrą okazje by cię zabić jest dużym wsparciem. Nie chciała pytac Arianny czemu tu się znalazła. Nieraz widziała ten specyficzny wyraz na twarzy dziewczyny. Ten grymas bólu i cierpienia, połączony z nuta nostalgii i ten pusty wzrok wpatrzony w biel ściany tak jakgdyby mógł dostrzec coś poza nią, coś czego ona sama nie widziała. Sama nie wiązała zbyt wielu dobrych wspomnień z przeszłością.
Więc milczała.
   Setki razy widziała ludzką śmierć. Czasem budziła się w nocy z krzykiem napotykając smutny wzrok wsółokatorki. Widziała twarz zabitych osób i co gorsza to ona sprawiła, że spłyneły z nich całe emocje zostawiając białe płutno, na którym nigdy już nie zatańczy żadna emocja. Widziała co wojna robi z ludźmi.  Ale też równie dobrze wiedziała że nie zabiła by nigdy swojego dziecka, tak jak matka w któjej postać zmieniła sie we snie juz dwa razy.
   W ich pokoju znajduje się jedno, duże, prostokątne okno. Troche czasu spędziła zastanawiając się czy widok za nim jest prawdziwy. Doszła do wniosku, że zdecydowanie był zbytnio idealny - nigdy nie widziała by padało, nigdy nie było burz, a przez cały jej tu pobyt przez niebo nie przewinęła sie ani jedna chmurka. Rośliny nie więdły, nie poddawały się wiatrowi którego chyba zwyczjnie poprostu niebyło, a ptaki przelatywały równo co godzine. Zaś noc wyglądała troche tak jakgdyby ktoś zgasił światło. Zadnych gwiazd, żadnego księżyca. Tylko zimne objęcia mroku.

wtorek, 28 stycznia 2014

Prolog

Londyn, 1858r.

Stał tam i czekał. Wielokrotnie zwracano mu uwagę że zaprzedał duszę diału - może to i prawda? Tyle że nie mniało to miejsca bytu na liście jego zmartwień. W dziwnie zirytowanym geście zaczą kopać pobliskie kamienie. Co się mogło stać? Wiedziałby jeżeli by zrezygnowała, czół by to w kościach.  Przez najbiższe czterdzieściszejść minut chodził w tą i z powrotem rozmyślając. Gdy spostrzegł niewyraźny punkcik na choryząncie przesłonięty wyjątkowo gęstą mgłą, ledwo opanował się by nie podskoczyć z radości. W zamian poczuł jak jego maski wślizgują się na swoje miejsce, przyjmując lubieżny wyraz twarzy. Nareście. Tyle długich lat, nie czekaj, wieków. Tyle czasu by dotrzeć w to miejsce by na nią spojżeć by przejechać dłonią po wąskim, machoniowym materiale wieńczonym złotymmi piórami, by być tu teraaz. Tyle tajemnic.. poświęceń... A jednak było warto.. Skiną głową posłańczyni na znak by odeszła. Ta ni kroku sie nie ruszyła, dopiero gdy unusł lewą brew i przywdział ironiczny wyraz, wycofała się w mrok, a on został sam na sam z nią... Zapłata, kontrowrsyjna  część umowy... Na pergaminie który jej podawał wyraźnie było napisane że musi być punktoalna. Miała szczęście ggdyby,... Nie, pwiedział sobie stanowczo, nie idź tam, nie zgłębiaj się w tej części umysłu.. Jak kazdy się czegoś bał ale nie byłly to przeciętne rzeczy. Wiedział że gdyby krtoś spenetrował najczarniejsze zakamarki jego umysłu nie pczół by się za dorze. Musiał teraz tylko ja mu zanieść a on już będzie wiedział co z nią zrobić. Tak jego zadanie zostało wykonane.

Popularne posty